Pani Małgosiu, czemu właśnie jazz?

Jako nastolatka przez przypadek włączyłam utwór “Take the A Train” w wykonaniu Elli Fitzgerald i… przepadłam. Było to coś zupełnie innego, a jednocześnie miałam wrażenie, jakbym tę muzykę znała od zawsze. Wciągnęło mnie to frazowanie, sposób, w jaki głos potrafi balansować na granicy dźwięków, jak rytm i harmonia mogą być jednocześnie tak swobodne, a przy tym precyzyjne. Z czasem zaczęłam odkrywać kolejne wokalistki, które stały się dla mnie wzorami – Carmen McRae i Betty Carter. Ich śpiew to coś więcej niż wykonanie piosenki – to sposób myślenia, wolność i zabawa dźwiękiem, a jednocześnie ogromna świadomość muzyczna. Ich interpretacje są jak opowieści, a każda fraza niesie w sobie emocje i charakterystyczny rytm, który przyciąga uwagę słuchacza.

To właśnie ta wolność jest dla mnie najważniejsza w jazzie – na scenie nie ograniczają mnie dźwięki, rytm czy schematy. Mogę w pełni oddać się muzyce, czuć, że wrastam w scenę, a spontaniczność daje mi poczucie spełnienia. Każdy koncert to wyjątkowy moment, w którym liczy się tylko tu i teraz. Gdy muzyka mnie pochłania, mam wrażenie, że czas zwalnia, że wszystko poza dźwiękami przestaje istnieć. Z drugiej strony fascynuje mnie także mantryczność w muzyce – powtarzalne motywy, które wprowadzają słuchacza w pewien trans, pozwalając mu w pełni zanurzyć się w dźwiękach i emocjach. Właśnie na tym tle elementy zaskoczenia – niespodziewane riffy, zmiany rytmu czy harmonii – mogą działać jeszcze mocniej, burząc przewidywalność i budując napięcie. To sprawia, że narracja w utworze rozwija się naturalnie, a każdy kolejny dźwięk nabiera jeszcze większej głębi. Jazz daje mi możliwość łączenia tych wszystkich elementów – swobody, narracji, rytmicznych niuansów i emocji, które mogę przekazać poprzez śpiew. I to właśnie dlatego stał się dla mnie sposobem na życie.

Obserwując Pani profil, widziałem, że wystąpiła Pani m.in. z lubianym przeze mnie Panem Krzysztofem Cugowskim. Jak Pani wspomina tę współpracę?

To było niesamowite doświadczenie. Krzysztof Cugowski to artysta o ogromnej charyzmie i fenomenalnym głosie, ale przede wszystkim przecudowny, ciepły i niezwykle serdeczny człowiek. Wspólny występ był dla mnie ogromnym wyróżnieniem, a jego profesjonalizm i sceniczna swoboda zrobiły na mnie wielkie wrażenie. To była niezwykle inspirująca współpraca. Możliwość dzielenia sceny z kimś tak wyjątkowym to coś, co na długo pozostanie w mojej pamięci.

Z kim jeszcze stanęła Pani na wspólnej scenie? Proszę się pochwalić.

Miałam szczęście stanąć na wspólnej scenie z wieloma wybitnymi muzykami, m.in. Grażyną Łobaszewską, Bogdanem Hołownią, Wojciechem Karolakiem, Melanie Charles, Alicją Majewską, Włodzimierzem Korczem, Markiem Bałatą, Kazimierzem Jonkiszem, Małgorzatą Ostrowską, Piotrem Cugowskim, Markiem Piekarczykiem. Współpraca z takimi artystami to nie tylko możliwość wspólnego muzykowania, ale też ogromna inspiracja.

Czy jest jeszcze ktoś, z kim chciałaby Pani nagrać duet lub wystąpić na jednej scenie?

Lista marzeń jest długa! Jeśli miałabym wybrać jedną osobę, to na pewno byłby to Kurt Elling. Jego sposób frazowania, ekspresja i głębia interpretacji są dla mnie nieustającą inspiracją. Jest mistrzem narracji w jazzie, jego interpretacje są pełne detali i emocji, a do tego technicznie bezbłędne. Dianne Reeves, to kolejna artystka z którą chciałabym wystąpić na jednej scenie. To niezwykła wokalistka, która łączy jazz z soulem, gospel z brazylijskimi rytmami. To, w jaki sposób potrafi “opowiadać historię” głosem, jest dla mnie ogromną inspiracją.
Żałuję, że nie żyję w czasach, kiedy Carmen McRae i Betty Carter koncertowały. Marzyłabym o tym, by stanąć z nimi na scenie, słuchać ich na żywo, uczyć się od nich i przeżywać tę muzykę wspólnie. Ich odwaga w eksperymentowaniu, niepowtarzalny styl i poczucie wolności w interpretacji to coś, co do dziś mnie fascynuje i inspiruje. To właśnie z myślą o nich powstał mój projekt “Jazz Divas Reborn”, który jest hołdem dla tych niezwykłych wokalistek. Chcę, by ich muzyka wciąż żyła, by ich niezwykła wrażliwość i unikalne podejście do jazzu dotarły do współczesnych słuchaczy i inspirowały kolejne pokolenia wokalistów.

Niech Pani opowie nam o swoich projektach. Bo jest ich sporo. Jednym z nich jest Gosia Sarata Quartet. Ale to nie jest jedyny projekt muzyczny, prawda?

Rzeczywiście, staram się działać na różnych polach i nieustannie poszukiwać nowych inspiracji. Mój aktualny i przodujący projekt to “Jazz Divas Reborn”, który jest swoistym hołdem dla dwóch niezwykłych wokalistek jazzowych – Carmen McRae i Betty Carter. To właśnie one swoją muzyką zrewolucjonizowały moje podejście do śpiewania i interpretacji. W ramach tego projektu sięgam po ich najbardziej charakterystyczne utwory, nadając im nową, osobistą formę. Wspólnie z wybitnymi instrumentalistami staramy się uchwycić esencję ich ekspresji, unikalnego frazowania i emocji, jednocześnie pozostając wierni własnej wrażliwości muzycznej.
Śpiewam również utwory poetów w duecie z niezwykłym jazzowym pianistą Bogdanem Hołownią. Jego gra jest pełna subtelności, wyczucia i niezwykłej elegancji – wspólnie tworzymy przestrzeń muzyczną, w której każdy dźwięk ma swoje miejsce, a emocje mogą swobodnie wybrzmieć. To dla mnie wyjątkowa współpraca, bo Bogdan potrafi słuchać i reagować w sposób, który sprawia, że nasza muzyka oddycha, pulsuje i żyje w danej chwili.

Poza tym, w ramach Gosia Sarata Quartet eksplorujemy różne odcienie jazzu – od klasycznych standardów po bardziej nowoczesne brzmienia. Zawsze staram się łączyć tradycję z indywidualnym podejściem do muzyki i odkrywać w niej coś nowego. Każdy projekt, w którym biorę udział, to dla mnie przestrzeń do artystycznego rozwoju i dzielenia się muzyką z ludźmi.

Co Pani czuje, wychodząc na scenę?

Totalną wolność. Na scenie wszystko jest na swoim miejscu – muzyka prowadzi, a ja mogę się w niej zanurzyć. Nie ma miejsca na sztuczność czy udawanie – liczą się tylko emocje, które przekazuję słuchaczom. Ale to nie tylko ja – scena to przestrzeń, gdzie wraz z muzykami tworzymy jeden organizm, jeden oddech, wspólny wdech i wydech. Każdy gest, każda fraza i reakcja na dźwięki jest częścią czegoś większego, co dzieje się w danej chwili i już nigdy się nie powtórzy w identyczny sposób. Uwielbiam tę organiczną współpracę, to poczucie, że muzyka dzieje się tu i teraz, w pełnym porozumieniu i emocjonalnym połączeniu z zespołem. To coś, co daje mi największą radość i poczucie spełnienia.

Jakiej muzyki słucha Pani na co dzień? Kto lub co Panią inspiruje?

Oczywiście jazz – w wielu jego odmianach. Uwielbiam blues, swing, bebop, ale też soul i groove. Moimi największymi inspiracjami są Nina Simone, Ella Fitzgerald, Betty Carter, Carmen McRae, Frank Sinatra, Tony Bennett, Kurt Elling, Dianne Reeves. Lubię też muzykę filmową – ma w sobie niesamowitą narracyjność i potrafi budować emocje w wyjątkowy sposób. Nie ograniczam się jednak do jednego gatunku. Inspiruję się wieloma stylami muzycznymi, bo każdy z nich wnosi coś innego do mojej wrażliwości artystycznej. Współpraca ze studentami Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego to dla mnie nieustanna wymiana inspiracji – dzięki nim poszerzam swoją playlistę o nowe brzmienia i odkrywam artystów, których wcześniej mogłam nie znać. Cenię różnorodność w muzyce, bo to właśnie ona pozwala stale się rozwijać i odnajdywać nowe środki wyrazu.

Czy ma Pani jeszcze czas na inne, pozamuzyczne pasje?

Muzyka pochłania mnie całkowicie, ale staram się znajdować czas na odkrywanie nowych rzeczy. Uwielbiam dobre książki, zwłaszcza biografie muzyków, które pozwalają mi jeszcze głębiej rozumieć ich twórczość. Tak naprawdę lubię wszystkie biografie – fascynuje mnie możliwość zaglądania w życie ludzi, ich historie, wybory, emocje. Poza tym interesuję się psychologią i chętnie sięgam po książki z tej dziedziny. Pozwalają mi one lepiej rozumieć siebie, innych i mechanizmy, które nami kierują. Cenię też kontakt z naturą – Beskid Sądecki, skąd pochodzę, jest miejscem, do którego zawsze wracam, by naładować baterie.

Moje stałe pytanie – czy występowała Pani kiedyś w Radzyniu Podlaskim lub w Radomiu?

Radom tak, Radzyń Podlaski – jeszcze nie, ale kto wie? Chętnie odwiedzę każde miejsce, gdzie ludzie są otwarci na muzykę.

Jak wyglądają u Pani Święta Wielkanocne?

Święta spędzam w gronie rodziny, w moich ukochanych Beskidach. To czas odpoczynku, refleksji i bycia razem. Uwielbiam świąteczne tradycje, malowanie pisanek i Mokry Dyngus ! W Beskidzie Sądeckim kultywujemy wiele unikalnych tradycji wielkanocnych. Jedną z nich jest „Dziadowska Noc”, znana również jako „noc wyrządów”. Tradycja ta odbywa się z Wielkiej Niedzieli na Lany Poniedziałek, kiedy to młodzi mężczyźni ruszają w noc, by robić żarty sąsiadom. Jest to czas pełen psot, które mają na celu nie tylko zabawę, ale też podtrzymywanie dawnych zwyczajów i integrację społeczności.

Czego życzy Pani na ten czas Świąt naszym czytelnikom?

Przede wszystkim spokoju, radości i muzyki, która niesie dobre emocje. Niech ten czas będzie pełen ciepła i bliskości.

A czego życzyć Pani?

Nieustającej muzycznej wolności, nowych inspiracji i wielu pięknych spotkań – zarówno na scenie, jak i poza nią.

Tego życzę, dziękując za rozmowę.