To był nerwowy dzień. Tego dnia Antek miał ostatni, doktorski egzamin. Najgorszy. Z języka angielskiego.

Poprzedniego dnia usnął nad książkami. Postawił na zbawienny sen. Nie ma to jak porządnie się wyspać przed trudnym egzaminem. Decyzja ta wprowadziła co prawda w osłupienie jego żonę Zuzannę, ale dziś Zuzia krzątała się po kuchni i przygotowywała dla męża śniadanie.

Antek miał na ósmą do pracy. Pracował w szkole średniej. Uczył języka polskiego. Dziwne jest to, że poloniści właśnie często mają problem z językami obcymi. Można by z tego zrobić habilitację, ale Antek póki co robił doktorat. Lekcji z tego dnia nie pamięta. Miał ich trzy albo cztery. Jakieś teksty z podręcznika, krótka dyskusja, notatka, praca domowa. Dzwonek.

Potem biegiem na PKS i do innego miasta. Tam otwierał się inny świat. Świat nauki. Dziekanów, profesorów, doktorów.

 II

Antek wystraszony wbiegł do budynku uczelni. Nerwowo poprawił krawat i okulary.

Za chwilę siedział już w gabinecie. Razem z nim jego promotor i młoda egzaminatorka, lektorka języka angielskiego. Rozmowa dotyczyła założeń pracy doktorskiej. Tę część Antek opanował bardzo dobrze. Wraz z koleżanką anglistką przygotował streszczenie dysertacji i przykładowe pytania, wraz z odpowiedziami, oczywiście w języku angielskim.

I rzeczywiście wiele z tych pytań padło. Kiedy usłyszał z ust egzaminatorki:

– So the last question…

Odetchnął i on, i jego promotor. Egzamin zdał bardzo dobrze. Pożegnał się z komisją, zaraz po wyjściu z sali zadzwonił do Zuzi i poszedł na obiad do uczelnianego baru. Potem biegiem na dworzec PKS i z powrotem do rodzinnego miasta.

Kiedy wracał do domu, już robiło się ciemno. Był grudzień. Niecały tydzień do Świąt. Na chodnikach leżał śnieg, w witrynach sklepów widać już było choinki, bąbki, światełka i postacie świętych Mikołajków w czerwonych wdziankach z długimi, białymi brodami.

Rok kończył się dla Antka szczęśliwie. Złożona dysertacja. Zdane egzaminy. Czekał już tylko na pozytywne opinie recenzentów i obronę w przyszłym roku kalendarzowym. Teraz mógł wreszcie odpocząć. Znacie to uczucie po szczęśliwie zdanym egzaminie? Ten czas, kiedy zbliża się trochę wolnego? Tę wyjątkową magię Świąt Bożego Narodzenia? Nadzieje wiązane z nowym rokiem? Na pewno to znacie.

III

I przyszedł oto nowy rok, a zaraz potem wiosna. Antek otrzymał pozytywne recenzje swojego doktoratu. Obronił pracę. Nadal uczył języka polskiego w liceum, lecz dodatkowo rozpoczął pracę na uczelni w swoim, rodzinnym mieście. Umożliwił mu to nowo uzyskany tytuł.

Wreszcie przyszedł dzień uroczystej promocji doktorów. Antek pojechał na to święto z Zuzią. Kończyło ono pewien etap w jego naukowym i zawodowym życiu. Piękna uroczystość. Charakterystyczne stroje. Wręczanie doktorskich dyplomów.

Jakież było jego zdziwienie, gdy na tej samej uroczystości, swój doktorski dyplom odbierała anglistka, która egzaminowała Antoniego. Wymienili między sobą uśmiechy. Antek nie wie, na ile kurtuazyjne, a na ile rzeczywiście egzaminatorka rozpoznała swoją ofiarę.

Uroczystość minęła. Młodzi doktorzy zdjęli z siebie szlachetne, uczelniane togi i udali się na mały poczęstunek. I wtedy Antek zobaczył w tłumie znajomą twarz dziewczyny. W pierwszej chwili, nie był pewien, ale tak…to była Pola. Jego koleżanka z roku. Jeszcze z czasu studiów magisterskich. Uśmiechnięta, z charakterystycznymi krótkimi włosami i dużymi, czarnymi oczami, które dodawały jej uroku. Nie widzieli się kilka lat.

Antek zdobył się na odwagę, podszedł i zagadał:

– Cześć Polu.

– O, cześć Antoni. Co ty tu robisz? – zapytała Pola.

– Ja? – zmieszał się Antek. Właśnie odebrałem dyplom doktorski. – A ty?

– A ja towarzyszę mojej siostrze – rzuciła Pola z uśmiechem. – Chodź, przedstawię cię.

I nagle Antek, w osobie siostry Poli, rozpoznał swoją egzaminatorkę języka angielskiego. Wymienili kilka słów i zaraz potem Antek wrócił do swojej żony Zuzanny.

Z uśmiechem, przez chwilę myślał, że gdyby od studiów miał kontakt z Polą, mógłby sobie spokojnie ten najtrudniejszy egzamin załatwić. Ten, którego bał się tak bardzo. Ale w końcu, czy było to potrzebne? Przecież w efekcie zdał bez problemu. Czy gdyby wiedział, kto go egzaminuje, wykorzystałby tę sytuację? Czy wówczas z wyniku cieszyłby się tak samo? Te pytania krążyły mu po głowie.

Jedno jest pewne – pomyślał – życie pisze niesamowite scenariusze. Życie to też taki wielki egzamin. Możesz ściągać, załatwiać. Możesz też zdawać uczciwie. Jeśli egzamin z życia jest zdany, kończymy je z błogim uśmiechem. Jeśli oblany, bo przecież i tak bywa, łzy napływają do oczu i pozostaje szansa na małą poprawkę, w innym życiu, w zaświatach, po reinkarnacji…

Tak czy tak, trzeba kiedyś przecież wyjść z tego życiowego egzaminu. A najlepiej oczywiście po angielsku.