Szary człowiek patrzy na swój portret

autorstwa Sylwestra Zakrzewskiego.

 

Dopiero ta karykatura uzmysławia mu

wszystkie jego wady, których nie widział

dotąd w lustrze.

 

I tak jest piękniejszy,

bo na obrazie nie widać jego myśli,

nie słychać kipiącego głosu, kartoflanego

śmiechu, buraczanego płaczu.

 

Jest teraz swoją lepszą kopią

i nadal nie rozumie

dlaczego ludzie widzą się lepszymi.

A przecież pora powoli

odwyknąć od piękna.

 

Twarz już szykować do starości,

ciało do rozpadu, dusze do śmierci.

Życie – silva rerum – mawiał szary człowiek.

Jaka sylwa? – pytał Sylwester,

strzepując popiół z dogasającego papierosa.

 

Potem sam stał się popiołem.

 

A dziś dogasają wspomnienia

i jak smog wżerają się w gardło,

i oczy drażnią do łez.